niedziela, 6 maja 2018

Majówka, czyli woskowa historia o lodówce i Sopockim jeziorze (czy jakoś tak) #11


Moja mała, wielka majówka... majóweczka.

Różowe bo mogę.
Jak co roku, ja w majówkę nie próżnuje, jak co roku, raz jest ona większa, raz mniejsza, raz bardziej ciekawa, raz mniej, ale zawsze charakteryzuje ją spontan o ile pogoda jest dobra. Tak i było tym razem... kocham miesiące maj i czerwiec, bo po zimie zaczyna się cokolwiek dziać!

Pierwszego dnia miałam ochotę przywalić sobie młotem pneumatycznym w łeb, bo okazało się, że każdy z moich znajomych coś tam robi i nie ma czasu... ale ja nie załamałam się i po porannych porządkach w domu (czyt. udawanie, że sprzątam) postanowiłam udać się na rolki. Pogoda była naprawdę fantastyczna i można było pośmigać, udając, że jest się profesjonalistą, słuchając przy tym kawałka Hannah Montany i mając nadzieję, że nie zrobisz gleby o krzywy chodnik i nie obijesz sobie przy tym ryja... ryj jak ryj, najgorsze zęby. Nie mogę być bez zębów. Kto by mnie chciał taką.


Chociaż i tak nikt mnie nie chcę <iksde>

Pod wieczór udało mi się namówić jednostki mieszkające niedaleko na małe ognisko przy piwku, była gitara, kilka przekąsek i fajny klimat w środku lasu. Pod koniec ogarnęłam, że mam jedną skarpetkę inną od drugiej. Jak hipisi! 

Kolejnego dnia wybrałam się do trójmiasta, a dokładnie do Sopotu. O ile mieszkam niedaleko tego poczciwego miasta to przyznam, że byłam tam ostatni raz w gimnazjum i średnio to pozytywnie wspominam. Podróż "pierwszą klasą" obok czynnego kibla i gościa, który walił rybami nie należała do przyjemnych, ale jakoś dotarliśmy na miejsce. Pierwszym punktem było jedzenie, więc jak zwykle szukaliśmy maka. Ale uwaga, zamówiłam sałatkę. Chyba pierwszy raz. Czułam się taka fit, normalnie osiągnęłam zen... no i lody, ale ciii... (sałatka mi nie smakowała, za dużo zieleniny...). Potem poszłyśmy nad morze. Usiadł na mnie ogromny pająk z rodziny tych okrutnych, pizgało złem, ale w sumie było bardzo sympatycznie. Przeszliśmy szmat drogi niczym Cejrowski po piasku, aż okazało się, że muszę siku, bo mi się butelka wody właśnie zwróciła. I za ten zwrot musiałam zapłacić 3 zł. Co za chamstwo...
Z psiapsi na Sopockiej plaży!

Na kolejny trop naszej wycieczki zaprowadził nas Pan Spongebob (nie, nie ćpam), który nosił reklamę muzeum figur woskowych. Już dawno chciałam tam iść, nawet specjalnie jechać, ale powiem szczerze, że zapomniałam o tej Sopockiej atrakcji. Także mieliśmy zaszczyt zrobić sobie zdjęcie z Kubą Wojewódzkim, Kim Kardashian czy Michaelem Jacksonem. Fajna sprawa, atrakcja też fajna, jednak zauważyłam, że niektóre figury zrobione są z większą dokładnością, a niektóre z mniejszą. Najbardziej jednak zauroczyła mnie postać Romana Polańskiego, normalnie gościu jak żywy trup, zdjęcie zrobiłam, ale niewyraźne :(.
Zdjęcie z Jacksonem :D

Po wycieczce Sopockim mońciakiem poszłyśmy do sklepu Tiger i tam kupiłam kilka nieprzydatnych i bezużytecznych rzeczy, ale polecam ten sklep dla wszystkich bezmyślników zakupowych. Odwiedziliśmy też kilka sklepów i myślę, że dzień wyszedł nam na plus!

I tak zakończyła się nasza wyprawa tego dnia wróciłam padnięta, ale nie mogłam spać, ponieważ okazało się, że spontanicznie jedziemy pod domki nad jezioro, więc spakowałam kilka rzeczy, jakieś kosmetyki, ogarnęłam się, kupiłam jednorożca na ebay'u i zabraliśmy się tym razem rodzinnie pod domki. Tylko my i moja Puszosława.

Foto z Gandalfem
Domek był bardzo ciasny, ale wystarczający jak dla nas. Niestety byliśmy pierwszymi jego użytkownikami w tym roku. Domek był czysty i posprzątany, ale niestety tylko ogółem, aż moja mama nie otworzyła lodówki. Okazało się, że zagnieździł się w niej nienaruszony serek Hohland, który mimo, że miał datę do 26 kwietnia b.r to bez działającej lodówki śmierdział niczym skarpety mojego byłego chłopaka.

Wietrzenie domku 30 minut...
Kartka na lodówce ,,Nie otwierać".

Niestety wszystko co miało być w lodówce na grilla wylądowało na stole, ale trudno, jakoś trzeba żyć. Wywietrzenie zapachu z lodówki zajęłoby wieki, a nikomu w wolne jakoś specjalnie jej myć nie chciało się, tym bardziej, że zapach przyprawiał o wymioty nawet największego twardziela.

Jako, że był już wieczorny wieczór zrobiliśmy grilla, trochę pospacerowaliśmy i poszliśmy spać.
Na tle jeziorka i zajebistej mnie.

Kolejnego dnia poranek zaskoczył nas burzą. Niby była całą noc, ale ja nie słyszałam, bo śniło mi się, że biorę udział w Kuchennych Rewolucjach. Poważnie. Poranek, choć zimny, szybko zmienił się na słoneczny. Na początek dnia wybraliśmy się dookoła lasu i porobiliśmy parę fotek. Później, przed obiadkiem wybraliśmy się na rowerki. Wybrałam rower na dwie osoby i pierwszy raz miałam zaszczyt jechać na jednym rowerze w dwie osoby (szkoda, że nie mam zdjęcia). Parę gleb na początku się zaliczyło, najgorzej było jednak ruszyć. Śmiechom nie było końca, niczym w historyjkach w ,,Chwili Dla Ciebie". 
Klasyka to ten cymbergaj

Po obiedzie czas umilił nam bilard. O ile w cymbergaja jestem mistrzem mistrzów o tyle w bilarda hmm... no powiem szczerze, że nie mogłam trafić często nawet w białą bilę tym kijkiem (pewnie się jakoś profesjonalnie to nazywa). Koniec końców bilę wbiłam jedną. Czarną ósemkę...



Zastanawiam się, czy nie przejść na zawodowstwo.


Na koniec pobytu wybraliśmy się na rowerki, tym razem wodne. Do dzisiaj bolą mnie uda od pedałowania. Gdybyście widzieli jak wsiadam z mostu na ten rowerek, to byście padli ze śmiechu.

No i tradycyjnie grill na koniec wyjazdu, rano niestety trzeba było już jechać, czekały na mnie sprawy związane z samochodem... rejestracja, OC no i dwie nocki w pracy. Na szczęście w końcu, znowu już mam wolne, a co będę robiła przez te kolejne trzy dni to opowiem w dwunastym poście chciałam razem, ale już się za dużo rozpisałam.

A Wy co robiliście w majóweczkę? Opowiadajcie w komentarzach!

To by było w sumie na tyle
Pozdrawiam
Beatrycze

#Śmieszki-Beatrycze


9 komentarzy:

  1. Ale mi się fajnie czytało Twój post! Myślę, że będę zaglądać ;)

    A i zachęcam do odwiedzenia mojego małego blogowego poletka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja w niedzielę byłam na rolkach... Nie miałam ich na nogach 18 lat 😂 zaliczyłam upadek na moje szczęście tylko jeden! I zrobilam 12 km :D

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie majówka była sielska anielska...dużo luzu i lenistwa...
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Majówka pierwsza klasa, a co do rowerka wodnego, to ja nawet nie chcę sobie wyobrażać tego jak ja bym na to wsiadła... Ostatni raz na tym siedziałam jak miałam 4 lata i posadził mnie tam tato...

    OdpowiedzUsuń
  5. To z pewnością był fantastyczny czas :)

    OdpowiedzUsuń